piątek, 19 sierpnia 2016

Żal tyłek ściska, czyli ośli upór Miłka

Kilka dni temu Wojewódzki Sąd Administracyjny zawiadomił pisemnie skarżącą, że posiedzenie Sądu w sprawie skargi na ustalanie opłaty za udzielanie informacji publicznej przez burmistrza miasta Przedborza odbędzie się dnia 27 września 2016r. Z niecierpliwością oczekujemy na rozstrzygnięcie WSA, ponieważ uważamy że działania burmistrza w tym zakresie są bezprawne.



Przypomnijmy: chodzi o naliczanie kosztów pracy pracownika, który odpowiedzi przygotowuje. Czyli np. kseruje dokumenty. Ustawodawca wyraźnie określa obowiązki organów dotyczące tej kwestii. Art. 61 Konstytucji RP mówi:
 
1. Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa.
2. Prawo do uzyskiwania informacji obejmuje dostęp do dokumentów oraz wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu. (...)



Wiemy, że ten przepis burmistrz Przedborza uważa za zły, bo mu nie pasuje do jego sposobu prowadzenia polityki lokalnej. Oraz gospodarzenia gminą pod uważnym wzrokiem dociekliwych osób. Całkiem możliwe, że po raz kolejny zwróci się do posła Telusa w tej sprawie i będzie próbował ( bezskutecznie) wpłynąć na zmianę prawa w Polsce.


Proszę zwrócić uwagę na fakt, że w wyżej cytowanym przepisie nie ma mowy o bezpłatności. O tym, że dostęp do informacji publicznej jest bezpłatny, mowa w art. 7 ust. 2 ustawy o dostępie do informacji publicznej. Jest tam również pewne zastrzeżenie. Zastrzeżenie to znajduje się w art. 15 ustawy :


1. Jeżeli w wyniku udostępnienia informacji publicznej na wniosek, o którym mowa w art. 10 ust. 1, podmiot obowiązany do udostępnienia ma ponieść dodatkowe koszty związane ze wskazanym we wniosku sposobem udostępnienia lub koniecznością przekształcenia informacji w formę wskazaną we wniosku, podmiot ten może pobrać od wnioskodawcy opłatę w wysokości odpowiadającej tym kosztom.

W przypadku skargi o której mowa, chodzi konkretnie o kserokopie zleceń, jakie gmina zleciła Zakładowi Komunalnemu w określonym przedziale czasu. Nadmieniamy, że w większości wniosków kierowanych do UM o udostępnienie informacji publicznej zwracamy się również o kserokopie. Toteż rozumiemy, że należy opłacić koszt papieru na którym informację otrzymujemy, koszt energii elektrycznej zużytej przez kserokopiarkę, oraz koszt amortyzacji tegoż sprzętu. Nijak jednak nie możemy się zgodzić, że dolicza się na wystawianych nam fakturach koszt pracy pracownika. Ponieważ organ jak już wspomniano ma ustawowy obowiązek udzielania informacji publicznej, jak również obowiązek takiej organizacji pracy UM, aby ten pierwszy obowiązek prawidłowo realizować. Czyli jeśli jest taka potrzeba, zatrudnić odpowiednią ilość osób, aby UM funkcjonował dobrze nawet wtedy, gdy ktoś o coś zapyta.
 
Faktur za udzielanie informacji przedborski UM wystawił już sporo. Pierwsze z nich opiewały na niewielkie kwoty, do momentu gdy burmistrz wpadł na pomysł, że wysokie koszty mogą zniechęcić do dalszych zapytań. Od tej pory koszty rzeczywiste nalicza się razem z kosztami pracy pracownika. Tego samego, który w UM jest zatrudniony i za to co wykonuje pobiera wynagrodzenie. O ile koszty rzeczywiste są niewielkie, o tyle zdawać by się mogło, że swoich pracowników burmistrz ceni bardzo wysoko. Nic z tego, szanowni Czytelnicy, pracownik w ramach swojej pracy robi co mu się każe i z powodu przygotowania informacji publicznej nie dostaje ani grosza więcej. Podkreślamy: celem burmistrza jest tylko zniechęcenie pytających do uzyskiwania odpowiedzi na wnioski.
 
Osoby dociekliwe mają zwyczaj przepytywania burmistrza na temat tego, na czym on swoje kalkulacje opiera. Tłumaczenia bywają bardzo pokrętne, burmistrz wylicza, że pracownik musi zejść do archiwum, odszukać żądane dokumenty a potem je pracowicie i długo kserować. Ciekawe, czy podobne kalkulacje dotyczą dokumentów, które burmistrz sobie kseruje, np. do sądów i czy pokrywa on koszty ich wytworzenia. Wszak nie robi tego osobiście, a z przebiegu rozpraw sądowych wiadomo nam, że grzebie czasem bardzo głęboko w archiwach.
 
W przesłanej wraz z zawiadomieniem WSA "odpowiedzi" organu, skarżąca po raz kolejny zaznajamia się z chorą argumentacją burmistrza wnoszącego o oddalenie skargi w całości. Pisze Miłosz Naczyński: " Z uwagi na olbrzymią ilościom ( pewnie chodzi o ilość) wniosków o dostęp do informacji publicznej, wielokrotnie wiążących się z koniecznością odnalezienia dokumentów archiwalnych, jak to ma miejsce w niniejszej sprawie, organ był uprawniony do doliczenia dodatkowych kosztów związanych z pracą pracownika. (...) nie można przyjąć, iż udzielenie informacji na kierowane wnioskiem (?) jest możliwe przez pracowników organu w godzinach pracy"


Zapomniało się najwyraźniej burmistrzowi, że rozpytywany wcześniej na tą okoliczność przez tą samą osobę, odpowiedział tak: "Pracownik kopię wnioskowanego dokumentu wykonał w godzinach swojej pracy, a koszt pracy pracownika oszacowano w oparciu o wynagrodzenie uzyskiwane przez pracownika merytorycznego".


Nasuwają się nam następujące pytania: dlaczego burmistrz przez rozstrzygnięciem WSA wyrokuje, że postępuje prawidłowo, skoro jak widać- sam sobie zaprzecza, a odpisuje na ten sam temat zupełnie inaczej, w zależności od potrzeby chwili. Nie tylko w tej sprawie jak wiadomo. Taktyka rozmydlania tematu i ratowania "racji" w kwestii własnych poronionych pomysłów obrana przez włodarza "naszej małej ojczyzny" już dawno przestała działać. Ale jak widać to mu w niczym nie przeszkadza i brnie dalej w ślepe uliczki własnych kombinacji.


Żali się również Miłosz Naczyński w piśmie do WSA, że w roku 2015 do UM wpłynęło 186 wniosków o udzielenie informacji publicznej, a w roku 2016, do 22 lipca już 132 wnioski. Nie pochwalił się jednak tym, że na ustne pytania zadawane np. podczas obrad radnych i bezradnych nie udziela odpowiedzi, choć ma taki obowiązek. Stanowczo nakazuje pytającym aby swoje pytania skierowali na piśmie do UM. Jest to całkowity brak konsekwencji oraz manipulacja faktami.
 
Inne "argumenty" użyte przez burmistrza w "odpowiedzi" do WSA nie mają nic wspólnego z konkretną sprawą o jakiej tu mowa, za to tradycyjnie rozciągają "odpowiedź" do rozmiarów trudnych do strawienia. Byle dużo, a że głupio - to trudno. Pismo burmistrza zawiera również opis przebiegu całego postępowania w skarżonej sprawie, załączniki, tj. korespondencję na linii UM - skarżąca, łącznie z wezwaniem burmistrza do zaprzestania naruszania prawa. A wszystko to nie wiadomo po co, gdyż skarżąca wszystko dokładnie opisała.


Pozostaje nam już tylko czekać na wyrok Sądu, który mamy nadzieję wyprowadzi burmistrza z błędu ostatecznie. Poprzednia, znana nam z relacji osoby zainteresowanej próba oświecenia włodarza kurortu w tej kwestii zakończyła się totalną klapą. Bo ten człowiek nawet jak przytakuje, żeby w danym momencie nie robić z siebie widowiska i tak nigdy racji nikomu nie przyzna. Ani własnego błędu, złośliwości i niekompetencji nie potwierdzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.