sobota, 14 maja 2016

Pomroczność jasna?

Pamiętacie Państwo przedstawianą wcześniej sprawę nieudzielenia informacji publicznej mieszkance Przedborza? Przypomnijmy w telegraficznym skrócie: do przedborskiego UM wpłynął wniosek z zapytaniem, burmistrz powiadomił o opłacie za wytworzenie informacji, potem nastąpiła wymiana korespondencji na temat zasadności naliczanych kosztów, a odpowiedzi na wniosek w ustawowym terminie nie udzielono.


 Wątpliwe, aby stało się to przez niedopatrzenie albo z powodu słabej pamięci szefa UM. Raczej burmistrz stwierdził, że ustawa o dostępie do informacji publicznej to kolejny bubel legislacyjny, niedostosowany do praktyk przedborskich. Przypuszczamy też, że za wszelką cenę chciał udowodnić, że będzie tak, jak on uważa za słuszne, więc kolokwialnie mówiąc: olał to co powinien zrobić.
Koszty korespondencji między UM a zainteresowaną osobą znacznie przerosły naliczone koszty wytworzenia informacji, ale to już był tylko dodatkowy smaczek tej sprawy. Smaczek, którego ani przedborscy bezradni, ani M. Naczyński zauważyć nie chcieli, bo sytuacja już wtedy stała się kuriozalna. I bezlitośnie ośmieszała dyrygenta tej marnej orkiestry.

Merytoryczną odpowiedź na wniosek mieszkanka uzyskała dopiero wtedy, gdy lekko zniecierpliwiona, skierowała skargę do RM i zawiadomienie do organów ścigania o złamaniu obowiązujących przepisów przez organ. Albowiem wspomniana ustawa nijak nie chce zrobić wyjątku i urzędującego burmistrza Przedborza zwolnić od odpowiedzialności karnej:

Art. 23. Kto, wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi, nie udostępnia informacji publicznej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Rozpatrując skargę, RM dała się burmistrzowi totalnie zmanipulować i uznała ją za bezzasadną. Bo: jak w końcu łaskawie odpowiedział ( kilka miesięcy po terminie) to ( cyt) : "nie ma już tej sprawy". Ale sprawa była i jest.

Podobnych przypadków jest "w naszej małej ojczyźnie" więcej i dotyczą też innych dociekliwych osób. Z różnych powodów próbuje się im ograniczać swobody obywatelskie i utrudnia się dostęp do informacji na temat tego, co dotyczy nas wszystkich. Oraz ma istotny wpływ na nasze życie w tej gminie. W myśl zasady: kto nie z nami, temu kij w oko i kłody pod nogi. W desperacji i dla własnego interesu, bardziej uległe ( uzależnione od układu) jednostki, przekonuje się że te zapytania to donosy. A potem jakiś nierozgarnięty człeczyna propaguje te teorie w terenie.

Informujemy szanownych Czytelników, że opozycja działająca na terenie naszej gminy nie złożyła ani jednego donosu. To są tylko konfabulacje i pomówienia wobec tych, którzy działają najaktywniej. Propagowane w gminnym szmatławcu, na posiedzeniach radnych, oraz w innych okolicznościach. Szkaluje się tych, którzy widzą prawidłowo i mają odwagę walczyć o prawdę i normalność. Zwłaszcza dwie osoby są solą w oku burmistrza, ale akurat tych dwoje i tak nie wymięknie.
Owszem, poszły zawiadomienia w sprawach ewidentnego łamania obowiązujących przepisów. ZAWIADOMIENIA, ale nie donosy. Wyjaśniamy: stało się tak głównie dlatego, że za wszelką cenę pragniemy spełnić marzenie pana Naczyńskiego, aby w Gminie Przedbórz nie było enklaw bezprawia.
Wszystkie zawiadomienia podpisane są pełnym imieniem i nazwiskiem tego kto zawiadamia.
A wszelkie działania pomawianych osób, są zawsze zgodnie z prawem.


Zupełnie inna rzecz niż zawiadomienia, to zapytania. Wnioski o sprawy różne, ale nieco śmierdzące (czym zwracają uwagę). Dziwne pytania ze strony niektórych wybitnych pracowników UM, typu: "czy wszystkie te informacje są pytającym niezbędne"? - kwitujemy pobłażliwym uśmiechem. Bo odpowiedź jest prosta: jak ktoś pyta, to chce wiedzieć. Niezborne poczynania tego czy tamtego - nikogo nie zniechęcą. O czym już była okazja się przekonać - wiele razy.


 



Wracając do spraw związanych z udzielaniem ( lub nie) informacji publicznej, stwierdzić wypada, że burmistrz Przedborza, nie wiedzieć czemu, ma z tym zawsze jakiś problem. Doprecyzujmy: on sam te problemy sobie stwarza. Oto np. nalicza koszty wytworzenia informacji przed jej wytworzeniem, co już samo w sobie jest niezgodne z przepisami. Produkuje kalkulacje, wystawia faktury, czasem nawet straszy komornikiem. Ale najlepsze jest to, że dolicza koszt pracy pracownika, który jest zatrudniony i opłacany prawdopodobnie jednak po to, żeby pracować. Pewności w tej gminie nie ma nigdy i w niczym.
W razie wtopy, burmistrz winą obarcza właśnie podległych mu pracowników, choć wiadomo kto nimi steruje.
Żałosna praktyka. Wobec czego został skierowany w tej sprawie wniosek do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, co by burmistrza doedukować. Wniosek do WSA poszedł za pośrednictwem UM, burmistrz jest więc świadomy, że te niecne praktyki zostaną ukrócone. Póki co - w niczym mu to jednak nie przeszkadza.

Zdobywanie informacji publicznej w naszej gminie jest jak walka na pierwszej linii frontu. Wymaga wytrwałości i odporności psychicznej. Oto np. poproszono uniżenie włodarza gminy o udostępnienie kserokopii pewnych dokumentów. M. Naczyński tradycyjnie rozpoczął od informacji o kosztach, ponadto pieprznął z księżyca wziętą datę udzielenia odpowiedzi. W takiej sytuacji został zapytany o tą datę, o podstawę naliczenia kosztów, oraz o ich rozliczenie. Tu pałeczkę przejęła równie uzdolniona jak szef - pani sekretarz UM i przyznała ( cud!!!) że data podana była omyłkowo. A koszty naliczono w oparciu o koszty kserowania i energii elektrycznej. W załączeniu przesłano kalkulację, w której ujęto ... koszt pracy pracownika (była to najwyższa kwota).
I nic to, że logika nakazywałaby się wstrzymać z tym pasztetem przynajmniej do momentu rozstrzygnięcia WSA. Jak burmistrz uważa coś za słuszne, to nie będzie czekał na jakiś "bubel sądowy" typu wyrok.

Korespondencja trwała jeszcze jakiś czas, po czym udzielono informacji bez informacji o jaką wnioskowano. Czyli: przysłano stos papieru, z którego nic nie można było się dowiedzieć, bo wszelkie dane zanonimizowano. W związku z czym osoba zainteresowana wystąpiła najpierw z wnioskiem o wydanie decyzji administracyjnej dotyczącej tegoż bubla gminnego, a gdy UM wydania decyzji odmówił, ponowiła swój wniosek o udostępnienie wnioskowanej wcześniej informacji bez anonimizacji.
Tym razem poszło gładko, po odczekaniu 14 dni żądaną informację udostępniono.

Piszemy o tym, aby nasi Czytelnicy zdali sobie sprawę z tego, że ogrom pracy i czas "oderwania od obowiązków" szeregowych pracowników nie jest skutkiem działania lokalnej opozycji. Jest skutkiem uporu i niekompetencji osób odpowiedzialnych za funkcjonowanie UM. A więc burmistrza M. Naczyńskiego, sekretarz UM W. Janosik i kilku jeszcze bystrzaków na stołkach kierowniczych. Stosy bezwartościowego papieru, jak również przekraczanie ustawowych terminów też jest ich winą. Opisany przykład: wniosek 1 lutego, odpowiedź w połowie maja. Ale to jeszcze wszystko jest pryszcz.

W drodze do uświadamiania ludzi opornych na wiedzę mamy mocno pod górkę .
Kolejny przykład to wniosek o udostępnienie informacji publicznej z dnia 1 kwietnia br. Burmistrz Naczyński 15 kwietnia przysłał informację o kosztach jej wytworzenia, po czym dodał, że ( tu stosowny cytat):

"Zgodnie z art. 15 ust. 2 Ustawy (...) , udostępnienie informacji zgodnie z Wnioskiem następuje po upływie 14 dni od dnia powiadomienia wnioskodawcy, chyba że wnioskodawca dokona w tym terminie zmiany wniosku w zakresie sposobu lub formy udostępnienia informacji albo wycofa wniosek."

Błysnęła iskierka nadziei, że ktoś ( po wielokrotnych lekcjach za friko) coś wreszcie załapał. Błysnęła i zgasła, bo w Przedborzu co innego wiedzieć, a co innego respektować. Według słów burmistrza, termin udzielenia odpowiedzi minął 30 kwietnia. Osoba zainteresowana życzliwie wzięła poprawkę na majowy weekend, wzięła też poprawkę na to z kim ma do czynienia, ale nic to nie pomogło. Odpowiedzi nie ma do dziś, a przypominamy, że jest 13 maja. W związku z czym powiadamiamy: zostało złożone stosowne zawiadomienie na Komisariacie Policji w Przedborzu.
ZAWIADOMIENIE, że burmistrz znowu złamał prawo.

Szanowni Czytelnicy, to tylko jeden z wątków życia społecznego w "naszej małej ojczyźnie". Cóż można tu dodać? Wnioski:
Skoro ktoś nie potrafi się nauczyć rzeczy prostej nawet w trzeciej kadencji swojego burmistrzowania, to znaczy że jest zupełnie niereformowalny. To znaczy, że dopóki nie zmieni się burmistrz, to tu się nic nie zmieni. I jeszcze to znaczy, że "zawód magister inżynier" ( M.N.), albo "20 lat pracy w administracji" ( W.J.) - wcale nie świadczy o tym, o czym świadczyć powinno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.